Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
8072
BLOG

Polska może wygrać wojnę z Rosją, ale…

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Polityka Obserwuj notkę 88

Rozmowa z prof. Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem i wiceministrem obrony, ekspertem od spraw wojskowych.

 

Paweł Stachnik: W 2013 r. na Białorusi i w okręgu kaliningradzkim odbyły się manewry armii rosyjskiej i białoruskiej pod nazwą Zapad 2013. Podczas tych manewrów ćwiczono m.in. wariant ataku na terytorium Polski. Gdyby do takiego ataku rzeczywiście doszło, to Polska mogłaby mu przeciwstawić jeżeli chodzi o jednostki bojowe wojsk lądowych jedną dywizję pancerną, dwie dywizje zmechanizowane i trzy brygady. Nie pytam, czy są to siły wystarczające do zatrzymania ewentualnego rosyjskiego ataku, bo na pewno nie są, ale czy te trzy dywizje i trzy brygady to wszystko, na co wojskowo stać nasz kraj?

Romuald Szeremietiew: Podstawową kwestią przy odpieraniu agresora są nie tyle siły jakie możemy wystawić do obrony, lecz jaką mamy strategię obrony kraju w konfrontacji z przeciwnikiem. Jeżeli doświadczymy agresji w postaci uderzenia siłami lądowymi, powietrznymi i morskim, co w przypadku Rosji jest bardzo prawdopodobne, wówczas powstaje pytanie, w jaki sposób Polska powinna bronić się. Dotąd można było usłyszeć odpowiedź, że Polska należy do NATO i dzięki sojuszowi odeprze agresora. W obowiązującej do niedawna strategii obronności RP znajdował się zapis mówiący, że w razie agresji na nasz kraj siły zbrojne RP rozwiną się jako część sił zbrojnych NATO odpierających agresora. Wynikało z tego, że nie przewidywano obrony bez wspomożenia sojuszniczego. Najwyraźniej zakładano, że Polska uzyska wsparcie sił NATO natychmiast, w momencie rozpoczęcia agresji. Wiemy, że to niepewne założenie. Druga wątpliwość: jeżeli nieprzyjaciel będzie operował wojskami operacyjnymi, a my przeciwstawimy mu własne takie wojska, tzn. jego czołgom przeciwstawimy nasze czołgi, jego śmigłowcom nasze, jego samolotom, okrętom nasze, to wiadomo, że agresor będzie miał ogromną przewagę. Wystarczy, że zgromadzi siły trzykrotnie większe od polskich, aby je pokonać. Były dowódca Wojsk Lądowych generał Waldemar Skrzypczak uważa, że w razie napaści polska armia byłaby w stanie stawiać opór przez trzy dni. Trudno zakładać, że generał nie wie co mówi. Przechwałki, jakie słyszeliśmy niedawno z ust prezydenta Rosji, że gdyby chciał, to zająłby Warszawę w ciągu dwóch dni, są więc bliskie oceny polskiego generała. Podsumowując: biorąc pod uwagę wszystkie wspominane parametry można powiedzieć, że Polska nie jest obecnie w stanie obronić się przed ewentualną rosyjską agresją.

A wracając do naszych sił lądowych: czy trzy dywizje i trzy brygady to szczyt naszych możliwości bojowych?

Oczywiście, że nie. Problemem nie jest jednak ilość jednostek obecnej armii zawodowej, ale struktura polskich sił zbrojnych oraz – podkreślmy - wypracowana metoda obrony kraju. Jeżeli bowiem nieprzyjaciel uderzy wojskami operacyjnymi, z czym należy się liczyć, to siła uderzenia wynika z tego, że takie wojska działają w maksymalnym skupieniu. Niczym pięść rozbijają i miażdżą obronę. Żeby bronić się skutecznie trzeba osłabić siłę uderzenia, spowodować, aby ta „pięść” musiała podzielić się niejako na pojedyncze „palce”. Trzeba mieć przygotowaną dużą liczbę punktów oporu na terenie całego kraju co zmusi atakującego do zdobywania tych wielu miejsc a więc rozdzielania sił. Wówczas obrońca dysponujący mniejszą ilością czołgów i dział będzie mógł zyskiwać lokalnie przewagę i w konsekwencji zdoła odeprzeć ataki. Polska musi mieć wojsko, które będzie zdolne bronić całe terytorium państwowe, a nie tylko stawiać opór na wybranych kierunkach natarcia wojsk nieprzyjaciela. Takiego wariantu obrony nie da się jednak wykonać wojskiem, jakie mamy obecnie – stu tysiącami żołnierzy zawodowych. Musimy obok istniejących wojsk operacyjnych zbudować powszechną wielu set tysiączną obronę terytorialną. Wówczas będziemy mieli armię zdolną do obrony całego terytorium, a nie tylko do operowania na kierunkach natarcia wojsk agresora.

Wywołał Pan temat obrony terytorialnej. O jej utworzeniu mówi się od lat 90. Wszyscy uważają to za słuszny pomysł, ale do dzisiaj nie udało się takiej formacji stworzyć. Dlaczego?

Nie wszyscy jednak uważają, że obrona terytorialna jest potrzebna. Ciągle nie jest ona traktowana jako ważny element systemu obrony państwa. Postawa ta wynika z swoistego konserwatyzmu w myśleniu o obronie narodowej zarówno wojskowych jak i decydujących o tych sprawach polityków. Wynika też z błędu, jaki popełniono jeszcze w okresie Drugiej RP, a który rzutuje na myślenie o obronie narodowej do dzisiaj. O jakim błędzie mówimy? Po zakończeniu wojny o niepodległość 1918-21 Józefowi Piłsudskiemu nie udało się stworzyć wielkiej Rzeczypospolitej, wspólnoty kilku narodów, zdolnej przeciwstawić się Rosji (adiutant Marszałka mjr Lepecki zanotował słowa Piłsudskiego: „Ja przegrałem życie, nie udało mi się stworzyć federacji z która Europa musiałaby się liczyć”). Pojawił się dylemat jak zachować niepodległość znajdując się między potężnymi Niemcami i Rosją. Jak się obronić, skoro Polska nie ma sił zdolnych odeprzeć nacisk mocarstw? Wtedy pojawiła się koncepcja, żeby niedostatek sił własnych uzupełnić siłami sojuszników, najpierw Francji, a następnie także Anglii. Stąd powstał sojusz z Francją i z Wielką Brytanią. Wraz z tym pojawiło się przekonanie, że dzięki sojuszom jesteśmy świetnie zabezpieczeni. Jak się okazało w 1939 roku to był mylny pogląd. W latach 90. minionego wieku w Polsce wrócono do tamtej koncepcji: trzeba znaleźć sojuszników – tym razem w NATO i w Unii Europejskiej. Dawny sposób myślenia – sojusznicy nam pomogą – ponownie funkcjonuje. Druga kwestia, o której wspomniałem, to ów konserwatyzm w myśleniu o obronie narodowej. Przyjęło się, że bronić państwa będzie tzw. prawdziwe wojsko, a może nim być tylko wojsko operacyjne. Wszelkie inne formacje, np. terytorialne, nieregularne, wojskiem prawdziwym nie są i mogą najwyżej temu ”prawdziwemu” pomagać w obronie kraju. W 1999 roku jako sekretarz stanu w MON kierowałem zespołem ds. zbudowania obrony terytorialnej. Stworzyliśmy wtedy odpowiedni program i zaczęliśmy tworzyć OT. Okazało się, że nie budzi to wielkiego zainteresowania w dowództwach wojskowych. Pamiętam jak decydenci w mundurach mówili, że mogą tej przyszłej obronie terytorialnej przekazać broń, która im „zbywa”, czyli taką, która jest przestarzała, niepotrzebna. Wtedy i chyba do teraz nie rozumie się, że obrona terytorialna też jest „prawdziwym” wojskiem, które powinno być dobrze wyszkolone i nowocześnie uzbrojone. OT ma być armią obywatelską. Ta armia, a nie zawodowe wojska operacyjne, powinna być podstawą systemu obrony narodowej,.

A gdyby udało się przełamać opór wojskowych i polityków i podjąć decyzję o formowaniu obrony terytorialnej, czy jej budowa byłaby długa i kosztowna? Czy też dałoby się to zrobić w miarę szybko i w miarę tanio?

Wystawienie wojsk OT nie wymaga wielkich nakładów, Polskę przy obecnym poziomie wydatków na obronę stać na sformowanie licznej obrony terytorialnej. Rzecz więc nie w pieniądzach. Potrzebna jest decyzja osób kierujących państwem. Musi być tzw. polityczna wola, że budujemy OT. Na razie jednak takiej decyzji nie ma. Są rozmaite pro-obronne inicjatywy społeczne, dziejące się bez udziału państwa. Inicjatywy te nie są włączone w system obrony państwa. Tymczasem w systemie powinno być wojsko OT, struktura z dowództwem, uzbrojeniem, szkoleniem żołnierzy i zadaniami na czas wojny. Konieczna jest więc decyzja polityczna. Gdyby ona zapadła, to utworzenie OT nie zajęłoby dużo czasu, jeszcze mniej umieszczenie jej w systemie obrony państwa. Myślę, że dałoby się wojska terytorialne zbudować w ciągu dwóch lat. Ale powtórzę raz jeszcze: najpierw musi być decyzja polityczna.

Czy widzi Pan na dzisiejszej scenie politycznej siły, które są gotowe taką decyzję podjąć?

Niestety nie. Partie polityczne są zajęte wyborami, sporami i walkami, co im zabiera dużo czasu i energii. Po drugie, politykom polskim wydaje się, że zagrożenie wojenne jest czymś odległym i mało realnym. A poza tym przecież przyjeżdżają do Polski od czasu do czasu żołnierze amerykańscy, więc specjalnie nie ma potrzeby przejmować się jakimiś zagrożeniami.

Stworzenie obrony terytorialnej wymagałoby powrotu do powszechnej służby wojskowej. Jak Pan ocenia decyzję o jej likwidacji i przejściu do armii zawodowej?

To była błędna decyzja, ale ona mieściła się w przyjętej logice myślenia o obronie narodowej. Skoro bezpieczeństwa jest efektem członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim, a gwarantem z kolei pozycji w nim nasze uczestnictwo w działaniach Sojuszu, to Polska tak powinna przeformować siły zbrojne, żeby odpowiadały potrzebom NATO. Sojusz przyjął jako główne zadanie zwalczanie międzynarodowego terroryzmu. Wykonywano je przy pomocy misji zbrojnych podejmowanych w rejonach zwykle oddalonych do Polski. Do wykonywania tych zadań potrzebny był żołnierz zawodowy. Wydawało się, że w takiej sytuacji utrzymywanie poboru i wydawanie pieniędzy na szkolenie setek tysięcy mężczyzn nie ma sensu. Likwidacja zasadniczej służby wojskowej była więc oczywista, a do tego zyskiwało się w wyborach poparcie tych, którzy w wojsku służyć nie chcieli.

Ale czy armia z powszechnego poboru jest bardziej efektywna niż armia zawodowa?

To zależy jakie zadania ma ona wykonywać. Co daje państwu armia z powszechnego poboru? Masę wojskowo przeszkolonych rezerwistów. Jeżeli grozi wojna i całe terytorium ma być bronione, to będzie możliwe tylko wtedy, gdy będą rezerwiści, czyli zdolni do takiej obrony obywatele. Skąd jednak mają się oni wziąć jeśli nie było poboru, a więc nie było też szkolenia wojskowego? Podkreślam - bez poboru i ustawicznego szkolenia setek tysięcy ludzi Polska nie uzyska sił zdolnych do jej obrony.

Mówił Pan o naszym udziale w misjach zagranicznych. Czy Wojsko Polskie odniosło z nich jakieś korzyści?

Udział w misjach zbrojnych jest korzystny z punktu widzenia wartości bojowej żołnierzy. Biorą oni udział w działaniach o charakterze wojennym, co daje cenne doświadczenie. Natomiast jest też druga strona tego typu zaangażowania. Jeżeli funkcjonowanie wojska sprowadzi się tylko do tego rodzaju aktywności, to umiejętności nabywane podczas misji niezupełnie odpowiadają sytuacji wojennej. Perfekcja w rozminowywaniu terenu, patrolowaniu i sprawdzaniu dokumentów osób cywilnych raczej nie przyda się w odpieraniu agresora. Co gorsza tak przedszkolny żołnierz może się okazać nieskuteczny w obronie kraju. Nie uwzględnia się np. doświadczenia płynącego z wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku. Gruzja przygotowała armię do operacji zagranicznych. I Gruzini mieli dobrze uzbrojone wojsko świetnie spisujące się na misjach. Tyle że ono zawiodło wtedy, kiedy miało bronić własnego kraju. To była często rażąca nieudolność. Wycofywano się bez walki. Porzucano sprawny sprzęt i uzbrojenie. Nie przeprowadzano akcji, które utrudniłyby posuwanie się wojsk agresora. Analizę tej wojny przeprowadzili amerykańscy eksperci i stwierdzili, że armia gruzińska była przygotowana do działań w misjach pokojowych, ale nie miała zdolności do obrony własnego kraju. Obawiam się, że podobnie mogłoby być w przypadku polskiego wojska.

Wspomnieliśmy, że nasza doktryna obronna opiera się na współdziałaniu z Sojuszem Północnoatlantyckim i pomocy, jakiej on nam udzieli. Czy gdyby rzeczywiście doszło do jakiegoś ataku na Polskę, to czy doczekamy się takiej pomocy?

Przypominam, że o wiarygodności sojuszu przekonujemy się dopiero wtedy, gdy potrzebna jest pomoc sojusznicza. Przed wybuchem wojny w 1939 roku elity, ale i zdecydowana większość polskiego społeczeństwa, były przekonane, że mamy silnych i niezawodnych sojuszników. Można to jakoś porównać do dzisiejszego przekonania, że NATO zagwarantuje Polsce bezpieczeństwo. Widzimy jednak, co dzieje się na Ukrainie i jak wobec tych wydarzeń zachowuje się Europa, jak zachowują się europejscy członkowie Sojuszu. Pamiętajmy, że ewentualne działania NATO będzie efektem suwerennych decyzji państw, które sojusz tworzą. Nie ma bowiem armii natowskiej, tylko poszczególne państwa delegują część swoich sił do konkretnych operacji wspólnych NATO. Każde państwo samodzielnie podejmuje decyzję, czy i na ile weźmie udział w takim czy innym przedsięwzięciu Sojuszu. Obserwując postawę poszczególnych państw w ostatnich latach, widać, że poza Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią, nie ma krajów natowskich, które byłyby skłonne sięgać po czynnik militarny. To pierwsza kwestia, która może niepokoić w kontekście tego pytania. Kwestia druga - jak wiarygodność wojskową NATO ocenia Władimir Putin, który próbuje właśnie przesuwać granice w Europie? Z niepokojem obserwuję wyjazdy prezydenta Francji i kanclerz Niemiec do Moskwy na rozmowy z prezydentem Rosji. Putin na podstawie tego typu zachowań może dojść do wniosku, że NATO jest jakimś „papierowym tygrysem” i nie musi już bać się jego pomruków niezadowolenia. Tymczasem od pewnego czasu na celowniku Moskwy jako wróg numer jeden znalazła się Polska. To już nie są żarty, polityka moskiewska tak nas definiuje. Jeżeli więc na Kremlu dojdą do wniosku, że NATO nie jest groźne, to żeby rozwiązać problemy na kierunku zachodnim Rosja może spróbować wyeliminować Polskę. Wtedy odpadnie przecież konieczność zajmowania państw bałtyckich a nawet Ukrainy, bo samo opanowanie Polski rozstrzygnie o losie całej Europy Środkowej. Polska jest bowiem kluczem do regionu. Podobnie było w 1939 roku – zniszczenie Polski pozwoliło Rosji sowieckiej zaanektować cały region. Zajęcie Polski pozwoli osiągnąć stan, o jakim mówią rosyjscy geopolityce: granicząc z Niemcami Rosja będzie w stanie zbudować wielką wspólnotę euroatlantycką i zwyciężyć w rywalizacji z USA, a przy tym „odegrać się” za upadek ZSRR i przegraną „zimną wojnę”. Polska powiązana z USA, licząca na wojskową pomoc Amerykanów jest dla Rosji zawalidrogą, którą trzeba koniecznie usunąć.

Podczas kolejnych manewrów Zapad w 2013 r. elementem, który ćwiczyły wojska rosyjskie był taktyczny atak jądrowy na Warszawę. O możliwości wojny jądrowej – czy choćby tylko użycia broni jądrowej – po 1989 r. całkiem zapomnieliśmy, tymczasem taka perspektywa znowu się pojawiła. Czy Wojsko Polskie jest przygotowane na taki wariant?

Można wyobrazić, że zostanie użyta taktyczna broń jądrowa. Nie musi to przecież od razu wywoływać atomowego kataklizmu na skalę światową. Dwa, trzy uderzenia rakietami z taktycznymi głowicami jądrowymi mogą spowodować złamanie woli obrony zaatakowanego kraju. Rosja modernizuje swoje siły nuklearne, przeznaczając na to sporo pieniędzy. Zaczęło się unowocześnienie taktycznych środków przenoszenia ładunków jądrowych. Wiemy, że istnieje tajna instrukcja prezydenta Federacji Rosyjskiej o użyciu broni masowego rażenia przeciwko państwom, które tej broni nie posiadają. A zatem atomowy wariant ataku na nasz kraj, ćwiczony już na manewrach wojskowych w Rosji jest możliwy, a nie wiadomo jakie przygotowanie poczyniono w Polsce, aby sprostać takiemu zagrożeniu.

A więc Wojsko Polskie raczej nie ćwiczy działań związanych z atakiem jądrowym? A sztaby kryzysowe nie biorą tego w ogóle pod uwagę?

Po 1990 roku przyjął się pogląd, że Europa jest stabilnym kontynentem i wojna – nie tylko atomowa, ale każda wojna jest po prostu niemożliwa. Wydawało się, że mogą zagrażać rosnące ceny gazu, którymi Rosja będzie chciała wpływać na poszczególne państwa, ale na pewno nie rosyjskiej czołgi. Może teraz się to zmieniło? Nie mam dostępu do tajemnic wojskowych, więc nie potrafię tego z całą pewnością stwierdzić. Miejmy nadzieję, że po doniesieniach o rosyjskim ćwiczeniu ataku jądrowego na Warszawę jakieś środki zabezpieczające przygotowano.

Gdy mówi się o wadach polskiej armii, na jednym z czołowych miejsc wymienia się wadliwą strukturę kadrową. W WP jest za dużo oficerów, a za mało podoficerów i szeregowych.

Rzeczywiście, struktura korpusów osobowych sił zbrojnych jest fatalna. Mamy przewagę dowódców nad szeregowymi żołnierzami. Teraz okazuje się, że większość z nich odejdzie niedługo do cywila i nie wiadomo czy zostaną później wykorzystani dla potrzeb obronnych. To kolejne elementy w całym pasmie błędów popełnionych w planowaniu i w praktycznym działaniu na rzecz obrony narodowej RP.

Ważnym czynnikiem systemu obrony narodowej jest własny przemysł zbrojeniowy. Czy on w Polsce jeszcze istnieje?

Przemysł istnieje, ale głównie dzięki uporowi ludzi, którzy w tym przemyśle pracują. Jak dotąd państwo polskie nie potrafiło we właściwy sposób zająć się „zbrojeniówką” i wykorzystać ją na potrzeby wojska. A mamy też ciągle zdolnych inżynierów i konstruktorów, którzy byliby w stanie stworzyć nowoczesne uzbrojenie dla naszego wojska. Pewna nieporadność w korzystaniu z rodzimych rozwiązań w procesie modernizacji armii jest też być może efektem działań zewnętrznych. Działają lobbyści potężnych firm zagranicznych, które chcą wejść do nas ze swoim uzbrojeniem. Bywa tak, że polskie firmy w konfrontacji z zagranicznymi przegrywają. Zwłaszcza, że lobbing w tym obszarze nie zawsze jest uczciwy. Gdybyśmy jednak zdecydowali się budować obronę terytorialną, to wówczas polski przemysł będzie wyposażał OT w broń i sprzęt. I jestem przekonany, że będzie w stanie dostarczyć uzbrojenie nowoczesne.

Przy konstruowaniu możliwości obronnych państwa jednym z najważniejszych elementów jest zbudowanie czynnika ryzyka, który odstraszałby potencjalnego agresora. Chodzi o to, by doprowadzić do takiej sytuacji, w której atak na nas nie będzie opłacalny, bo jego koszty (ludzkie, materialne) będą bardzo wysokie. Co trzeba zmienić w polskim systemie obrony, żeby taki czynnik ryzyka stworzyć?

Można odstraszyć potencjalnego agresora przekonując go, że Polska jest trudnym przeciwnikiem bowiem wszyscy Polacy będą jej bronić. Dowodzić, że ten opór będzie powszechny, a Polacy są do niego dobrze przygotowani. Przygotowani tak dalece, że nawet zniszczenie wojsk regularnych nie będzie oznaczało końca wojny. Są bowiem przygotowane siły, które będą kontynuować opór w formie nieregularnej, partyzanckiej. Obrona terytorialna powinna być tak przygotowana, aby miała zdolność prowadzania działań nieregularnych, z czym armia napastnicza nie poradzi sobie. Polakom, partyzantka może się źle kojarzyć, bo takie działania były podejmowane, gdy polska armia została rozbita i trzeba było konspirować bez broni oraz właściwie przygotowanych kadr. Była to taka wojna rozpaczy. Nie mogła być skuteczna skoro np. z prawie 400 tysięcznej Armii Krajowej zaledwie 60 tysięcy żołnierzy miało broń. W Powstaniu Warszawskim na kilkadziesiąt tysięcy walczących uzbrojenie miało 10 proc. Powstańców. Podziemie odnosiło sukcesy, ale za cenę nieprawdopodobnego wysiłku i wielkich ofiar. W efekcie dziś wielu uważa, że walka w podziemiu to konsekwencja przegranej i jedyne co można wówczas zrobić, to bohatersko zginąć. Tymczasem przygotowane przed wybuchem wojny siły do działań nieregularnych mogą stać się czynnikiem poważnie odstraszającym wroga. Przykład historyczny: po kampanii 1939 roku walkę kontynuował oddział mjr. Hubala. Liczył on około 200 dobrze uzbrojonych żołnierzy. Niemcy by go zniszczyć, musieli użyć 7,5 tys. ludzi - sił 37 razy większych. To oznacza, że gdyby takich oddziałów partyzanckich było więcej, to Niemcy mieliby wielkie trudności, aby je zniszczyć. Jeżeli mamy teraz ok. 100 tysięcy żołnierzy, bo tyle liczy nasza armia regularna, to do jej zniszczenia nieprzyjaciel potrzebuje 300-400 żołnierzy - przewaga jak 3 do 1. Ale jeżeli wróg musi się liczyć także z oporem nieregularnym, to wtedy musi dysponować inną przewagą. Chcąc zwalczyć siły prowadzące działania partyzanckiej trzeba mieć przewagę co najmniej 20 do 1. A więc np. na 100 tysięcy partyzantów nie wystarczy 300-400 tysięcy żołnierzy, ale 20 razy więcej. Biorąc pod uwagę tego typu wskaźniki nieprzyjaciel kalkulując atak na Polskę, potrzebne do tego siły musiałby liczyć w milionach żołnierzy. Posługuję się często przykładem Szwajcarii, która zbudowała taki system i go utrzymuje. Podczas II wojny światowej Hitler w pewnym momencie postanowił zająć Szwajcarię. Kazał sztabowcom opracować odpowiednie plany agresji. Ci przedstawili efekt swojej pracy, mówiąc że trzeba będzie użyć co najmniej 50 dywizji i że będą ogromne straty, bo Szwajcarzy są dobrze przygotowani do obrony. Hitler zrezygnował, odkładając zajęcie tego kraju do momentu, gdy już odniesie zwycięstwo na głównych frontach. A skąd Szwajcarzy wzięli koncepcję swojej obrony? Warto o tym przypomnieć. Stworzyli ją kierując się doświadczeniami polskiego powstania styczniowego 1863 roku. Gdy ono wybuchło szwajcarski sztab generalny wysłał do Polski swojego obserwatora, który uczestniczył w walkach towarzysząc oddziałom powstańczym. Po powrocie szwajcarski wojskowy napisał raport, z którego wynikało, że obywatele dobrze przeszkoleni i uzbrojeni są nie do pokonania w obronie swojego miejsca zamieszkania. Szwajcarzy przyjęli ten właśnie model, tzn. przeszkoleni, dobrze uzbrojeni obywatele mają broni

kraju. I tak jest do dziś. W 150. rocznicę wybuchu powstania styczniowego, Szwajcarzy przypomnieli nam, skąd wziął się ich system wojskowy.

Gdyby doszło do agresji Rosji na Polskę, to jaki charakter miałaby ta wojna?

Gdyby Rosja uznała, że NATO straciło wiarygodność obronną i można zaatakować jakieś państwo należące do Sojuszu, to tym państwem będzie Polska. Wtedy Rosja przeprowadzi mocne uderzenie, dużymi siłami lądowymi z lotnictwem i rakietami, a być może z użyciem taktycznej broni jądrowej. Nie wydaje się natomiast aby dziś Rosji mogła rozwinąć na terenie naszego kraju tzw. wojnę hybrydową, czyli z użyciem „zielonych ludzików”. Wariant z „ludzikami” byłby możliwy, gdyby obecny kryzys przedłużał się, a Rosja nie była pewna co NATO może zrobić. W takiej sytuacji Kreml będzie starał się osłabiać związki łączące państwa sojuszu i jednocześnie będzie działaniami swojej agentury wpływu usiłował doprowadzić Polskę do stanu państwa upadłego. Jeśli się to uda możliwe będą warianty wojenne „hybrydowe”. Zagrożenie wojenne ze wschodu może więc mieć różne wymiary, ale dla nas wniosek z tego jest jeden: bez względu na to, jakie będzie zagrożenie pilnym zadaniem jest zbudowanie skutecznego systemu obrony, a w nim obrony terytorialnej.

Rozpoczęliśmy od pytania o ewentualny atak Rosji na Polskę, który co roku trenuje armia rosyjska. Zakończmy więc takim pytaniem: czy taka wojna byłaby w ogóle możliwa?

Oczywiście, że jest możliwa. W historii mamy liczne przykłady wojen Rosji z Polską. Kolejna wojna nie powinna dziwić. Jednak w przeszłości, jeżeli byliśmy dobrze przygotowani i zjednoczeni w obronie to, tak jak w 1920 roku, wygrywaliśmy. Ale jeżeli paraliżował nas strach i przekonanie o wszechmocy Rosji - przegrywaliśmy. Doświadczenie historyczne mówi jednak, że Polacy potrafią znaleźć sposoby, aby z Rosją wygrać. Powinniśmy zachować optymizm.

Rozmawiał: Paweł Stachnik

 

Romuald Szeremietiew –dr hab. nauk wojskowych, profesor Akademii Obrony Narodowej, wykładowca akademicki. W rządzie Jana Olszewskiego wiceminister, następnie kierował MON, a w rządzie Jerzego Buzka był sekretarzem stanu pierwszym zastępcą ministra obrony. Opracował m.in. program utworzenia wojsk obrony terytorialnej. Obecnie ekspert od spraw wojska i obronności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka